niedziela, 21 lutego 2016

4. Zachwyt




  Leżę na czymś twardym. Mięśnie mam zdrętwiałe, jakby długo nieużywane. Mam nudności i kręci mi się w głowie. Próbuje otworzyć oczy, ale nie mogę znaleźć odpowiadających za to mięśni. Powoli zaczyna do mnie docierać coraz więcej bodźców. Pewnie jeszcze śpię. Zaraz otworzę oczy, wybudzę się całkowicie ze złego snu i mój dzień będzie wyglądał jak inne.
  Chcę poruszyć ręką, ale nawet lekkie drgniecie palca powoduje ból, wiec przestaje. Wtedy w mojej głowie pojawiają się obrazy... Wspomnienia wydarzeń, które przeżyłam zanim straciłam przytomność. Mój oddech dziwnie świszczy, kiedy zasysam głęboko powietrze. Ten ból, strach i frustracja. To sen? Staram się uspokoić. Muszę sobie wszystko poukładać w głowie, ale jest mi ciężko. Ból mnie rozprasza. Nie pomaga mi też to, że moja głowa pulsuje i szumi mi w uszach.
  Powili odzyskuję jednak zdolność koncentracji, więc przywołuję wspomnienia, budując je przez dodawanie malutkich szczegółów.
  Byłam w oceanarium. Zaatakowała mnie jakaś kobieta. To przez to boli mnie ręka. Jednak czy to wydarzyło się naprawdę? Dobrze pamiętam jak wchodziłam do budynku z...
  - Andy! - Chcę krzyknąć, ale z mojego gardła wydobywa się jedynie dziwny, zachrypnięty dźwięk.
  - Ciii... - Ktoś głaszcze mnie po włosach. Czuję też, że moja lewa ręka jest cieplejsza od reszty ciała.
  - ... wstrząs mózgu, możliwość uszkodzenia ośrodka mowy. I przede wszystkim straciła dużo krwi. - Słyszę jakiś głos. Jestem pewna, że nigdy w życiu go nie słyszałam.
  - Jej ręka...- Mówi ktoś inny. Ten głos znajduje się bliżej.
  - Cóż. Na pewno zostanie blizna. Nadajnik został wyszarpnięty. To szczęście, że żadne nerwy nie zostały uszkodzone. Będzie sprawna. Puki co Sylvia musi odpoczywać. Nie mamy krwi do przetoczenia. - skad znaja moje imie. Nic juz mnie nie obchodzi. Owieram oczy, zeby lepiej rozeznac sie wsytuacji. Nastepuje cisza.  Najpierw widze szary sufit.  Na poczatku wszystko jest zamazane. W pomieszczeniu jest dosc ciemno. Ze zwyklej zarowki, ktora znajduje sie mniej wiecej na srodku sufitu saczy sie przytlumione swiatlo. Rozgladam sie po pomieszczeniu. Widze dwie sylwetki. Jedna znajduje sie dalej. Goruje wysoko nademna. Czlowiek o ciemnej skorze, czekoladowych oczach ubrany na bialo patrzy na mnie z troska, marszczac brwi. Panuje cisza, slychac tylko oodechy trzech osob. Obok mnie siedzi postac. Jego twarz znajduje sie w cieniu. To zdecydowanie mezczyzna. Widac to po proporcjach ciala. To on trzyma mnie za reke.
- sylvio, jak sie czujesz, wszystko dobrze? - znow zastanawiam kim sa ci ludzie i skad znaja moje imie. Nie pamietam, zebym przedstawiala sie kobiecie z lazienki lub temu facetowi. Wtedy postac pochyla sie ku mnie. Widze, ze to on. Tes sam facet z oceanarium. To on mnie z tamtad wyniosl. To on zabral andiego.
Moje cialo spina sie, wyrywam reke z cieplego uscisku i odsuwam sie od niego ze wstretem.
- nic ci nie zrobimy, wszystko bedzie dobrze. - Mowi mezczyzna ubrany na bialo.
-andy -probuje wychrypiec. Przelykam glosno sline, co sprawia mi bol. Musze odkaszlnac i wtedy udaje mi sie cicho wypowiedziec.
-andy, moj brat... Gdzie on jest?
-jest bezpieczny. Nic mu nie bedzie. Tak jak i tobie, zaufaj nam.- odpowiada facet z oceanarium. Kieruje wzrok na niego. Jezeli moja mina odzwierciedla to co do niego czuje, to musi widziec obrzydzenie i wstret jaki do niego zywie. Kolejene slowa znow kieruje do lekarza. Tak wznioskuje z tego co wczesniej mowil i z tego jak jest ubrany.
-chce go zobaczyc, natychmiast. -nie wiem co tu robie i po co mnie tu sciagneli. Watpie w to, ze pozwola mi zobaczyc malego. Skoro mnie uprowadzili, to pewnie mnie do czegos potrzebuja. Moze przeprowadzaja jakies eksperymenty. Mozliwe, ze moj brat juz jest im poddawany. Wzdrygam sie na mysl o tym. Ale jesli moje domyslsy sa slusze, skoncze ze soba i ich plany spelzna na niczym.
Czuje na sobie wzrok potwora z oceanarium.
-to nie jest dobry pomysl. Nie wygladsz teraz najlepiej- znow mi odpowiada. Nienawidze go. Czuje jak reka mi zaczyna drzec. Pewnie cos mu robia.
- nic mu nie jest. Adny ma sie dobrze, dopytuje sie o ciebie. Ale musi ci sie najpierw poleprzyc. Moze na poczatek cos zjesz? - jeszcze czego? Dlaczego oni mnie karmia? Moze zebym dluzej wytrzymala ich tortury? Widze jak doktor przynosi mi tace z jedzeniem i chociaz moj zoladek zwija sie i kurczy z glodu obiecuje sobie, ze nic nie tkne. Nie wiem co z malym. Jak zostawia mnie sama wymkne sie i go poszukam andiego. Ale na wszelki wypadek, wole byc blizej niz dalej smierci. Potwor z oceanarium podsuwa mi tace pod nogi. Siedze twardo w kacie i nawet na nia nie patrze. Wpatruje sie tylko tepo w jeden punkt. Moze pomysla ze oszalalam i mnie zostawia. I dobrze, tym szybciej bede sie mogla stad wymknac i poszukac malego. Postaram sie znalezc wyjscie, co bedzie strasznie trudne. Nie wiem nawet gdzie jestem. Odkad otworzylam oczy widzialam tylko te cztery sciany. Jesli moje obawy sie spelnia i maly... Nawet nie chce o tum myslec. Ale jesli, andy nie zyje, zamierzam szybko do niego dolaczyc. Jesli go tortturuja skroce jego cierpienia, a potem skoncze ze soba. Przerazaja mnie moje mysli, ale czy tak nie bedzie lepiej?
W czasie moich rozmyslan mezczyzni probuja naklonic mnie do zjedzenia. To bolesnie przypomina mi o Andym. On nigdy nie chcial jesc. Przypominam sobie ostatni poranek w domu. Nie wiem ile czasu minelo od tego dnia, ale wydaje mi sie, ze to bylo wieki temu. Moje wspomnienia wydaja sie teraz snem, albo majakiem innego zycia.
W koncu ten z oceanarium wzdycha niecierpliwie kiwa przeczaco glowa i wychodzi.
-wiem, ze ciezko jest ci to wszysto ogarnac. Ale wiedz, ze robimy to wszystko dla twojego dobra. Nic ci tu nie grozi. Nic nie stanie sie tobie ani twojemu bratu- mowi facet w fartuchu. - Tak, juz w to wierze. - zjedz cos. Musisz jesc, zebys szybciej wyzdrowiala. Stracilas duzo krwi w trakcie odbijania. To przez to, ze wyplulas lekarstwo. W sumie, nie dziwie ci cie, z twoja przeszloscia...- doktor urywa wypowiedz w polowie zdania.  Spogladam na niego. Ma mine jakby dopiero teraz uswiadomil sobie, ze powiedzial za duzo. O co mu chodzi? Z jaka moja przeszloscia?
- z twoim bratem poszlo znacznie latwiej. Ale co sie dziwic. Dzieci sa takie latwowierne i niewinne.- na wzmanke o andym wzbiera we mnie gniew. Spogladam na doktora wilkiem, a z mojego gardla wydobywa sie warkniecie. Zachowuje sie jak zwierze. Ale czemu sie dziwic skoro znajduje sie wsrod zwierzat. Potworow.
- spokojnie andiemu nic..- lekarz urywa nagle, bo otwierja sie dzwi. Stoi w nich mezczyzna ten sam ktory wyszedl chwile temu. Na jego twarzy widnieje usmiech, patrzy w dol. Kieruje wzrok, tam gdzie patrzy mezczyzna. Obok niego stoi andy. Wtedy nic juz dla mnie nie istnieje. Wyrywam sie do przodu. Kreci mi sie w glowie ale nic mnie to nie obchodzi. Lapie malca w ramiona i sciskam go mocno. Caluje po policzkach i chlone jego widok. Przygladam mu sie uwaznie. Nic mu nie jest. Andy stoi usmiechniety w moich ramionach. Mam ochote plakac i smiac sie jednoczesnie. Spodziewalam sie najgorszego, a okazuje sie ze nic mu nie jest. Narazie nic innego mnie nie obchodzi.
-jestes wreszcie. Martwilem sie o ciebie wiesz? Ale powiedzieli mi, ze narazie nie moge cie zobaczyc, bo uderzylas sie w glowe...
- nic mi nie jest - mowie szeptem, bo bol w gardle nie pozwala mi na wiecej. Odsuwam sie od niego, chce sprawdzic, czy wszystko rzeczywiscie jest w pozadku, a wtedy widze, ze andy trzyma za reke tego potwora z ktorym przyszedl. Patrze na ta zazylosc z obrzydzeniem. Pociagam malca do siebie i spogladam z wyrzutem na mezczyzne. Ten widzac moja mine puszcza reke malca.
- wszystko w pozadku? zaczynam dopytywac. Widze, ze nic mu nie jest. Andy nie wydaje sie zle odzywiony, smutny. Jego wyglad nie wskazuje na to, zeby byl torturowany, czy zeby odbywaly sie na nim jakies eksperymenty.
-jasne- odpowiada.- wiesz, ze nasze bilety z oceanarium zostaly wylosowane i teraz mamy dalsza czesc wycieczki? -co on mowi? Mysle. Nakarmili go klamstwami, a on we wszystko uwierzyl. Jak to dziecko. Zeby go nie denerwowac usmiecham sie do niego pogodnie.
-tak, wiem o wszystkim. - ogladam sie za siebie, doktor podnosi wysoko brwi ze zdumienia. Drugi potwor patrzy na mnie z usatysfakcjonowanym usmiechem, jakbym wlasnie zrobila cos, czego sie spodziewal.
-ale poki co wycieczke musimy przelozyc, bo sylvia jeszcze nie wyzdrowiala do konca.- mowi doktor. Jakby na potwierdzenie tych slow z moich ust wydobywa sie jek.
-chodz andy, pojdziemy cos zjesc.- facet z oceanarium podchodzi do nas, a ja obejmuje malego, zeby go nie zabral. Dalej mimo zapewnien, ze wszystko bedzie dobrze,  nie ufam mu. Nienawidze go. Mam nadzieje, ze moze to odczytac z mojej twarzy. Jego mine wykrzywia grymas. Trzymam malego z mocnym uscisku, moje miescie sa napiete. Chyba otworzyla mi sie rana na przedramieniu. Czuje jak opatrunek robi ni sie coraz cieplejszy od krwi.
- maly nigdzie nie idze, zostaje ze mna - stram sie mowic glosno, co kosztuje mnie duzo wysilku i kolejny bol gardla.
-sylvio, musisz odpoczac. Andiemu nic nie bedzie. -slysze glos za plecami, ale jakby z oddali. Przed oczami zaczyna mi sie robic ciemno, czuje, ze zaraz moge odpynac, ale walcze z ciemnoscia, czuje na moich dloniach czyjes rece, odgarniaja mnie od malca, a ja nie mam sily walczyc. Chce sie zaczac wyrywac i uciec z andym, chronic go, ale ciemnosc powoli zwycieza. Widze, ze drzwi sie otwieraja i staje w nich jakas postac, wyciaga reke, a chlopiec podchodzi ufnie i wychodzi. Nic nie slysze, bo szumi mi w uszach. Upadam, ale nie czuje, zebym uderzyla o podloge. Chce krzyczec, ale nie mam sily. Resztaki silnej woli nie odplywam w niebyt. Czuje sie jakbym dryfowala po wodzie. Wszystko sie kolysze, po chwili to ustaje. Czuje uklucie w lewej rece i nie mam juz sily walczyc z ciemnoscia. Poddaje sie i pozwalam sobie odplynac w mrok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz