niedziela, 21 lutego 2016

23. Agonia




  Wszystko zostało już przygotowane. Grupa specjalistów krząta się po pomieszczeniu, przygotowując wszystko i dopinając na ostatni guzik. Doktor pokierował nas do sali, która została odizolowana i specjalnie przygotowana na zabieg. Na przeciwko mnie widzę lustro, ale domyślam się, że to lustro weneckie. Ludzie, którzy znajdują się po drugiej stronie widzą dokładnie co się tutaj dzieje. Widzą mnie, jak leżę przykuta do łóżka specjalnymi pasami. Już samo to jest męczące. Pasy mnie cisną, oplecione mocno wokół moich nadgarstków, kostek, talii i piersi. Nie mogę ruszyć żadną częścią ciała, poza moją głową. Ale wiem, że i to się zmieni. Będę tu leżała, bez możliwości choćby podrapania się po nosie.
  Podnoszę głowę i rozglądam się po sali. Widzę jak Dean chodzi w tą i z powrotem pod ścianą. Ma zaciśnięte pieści. Tak samo jak szczękę. Kiedy położyłam się na materacu i lekarze przypinali mnie pasami, zaczął dopytywać i sprzeciwiać się, prawie, że krzycząc, po co to i czy jest to konieczne.
  Okazuje się, że tak, gdyż moje mięśnie podczas elektrowstrząsów będą się spinać. Możliwe, że będą się też rozkurczać, co może przypominać atak jakiejś starej choroby, zwanej padaczką. Nigdy wcześniej o niej nie słyszałam, bo zanim się urodziłam, wynaleziono na nią lek. Dlatego też nie mam pojęcia jak to będzie wyglądać. To kolejna rzecz, która mnie w tym wszystkim przeraża.
  Opieram głowę o twardy materac i głęboko wzdycham. Ładnie się wpakowałam. Ciekawe, czy po tym jak odzyskam wspomnienia coś się zmieni... Czy przestanę kochać Will'a? Czy będę widziała tylko Dean'a? Czy wtedy zacznie się coś dziać? Z tego co wiem prezydent Row bardzo nalegała na to, aby ta kuracja doszła do skutku. Chce jak najszybciej rozpocząć rebelię. Chce pokazać, że Wielka Rada kłamała, i że wciąż żyję. Tylko jak to wszystko później się potoczy?
  Dean podchodzi do mnie i łapie mnie za rękę, przerywając moje rozmyślania.
  - Wiesz, że jeszcze nie jest za późno? Możesz jeszcze rezygnować.
  Zamykam oczy, żeby nie widział, tego, że kłamię. Chcę stąd uciec i zrezygnować. Ale nie mogę.
  - Nie, niech to już się zacznie.
  - Jestem głupi, że ci na to pozwalam. Powinienem cię teraz stad zabrać.
  - Wiesz dobrze, że bym ci na to nie pozwoliła. - odpowiadam. Widzę, że Dean już chce coś odpowiedzieć, ale podchodzi do nas jeden z lekarzy w białym fartuchu.
  - Możemy zaczynać. Wszystko jest już gotowe. - mówi i czeka.
  - Chyba powinieneś iść. - mówię cicho do Dean'a. Nie chcę żeby odchodził teraz gdziekolwiek, ale wiem, że tak będzie lepiej. Wiem, ze jemu też nie będzie łatwo.
  - Nigdzie nie idę. - coś w wyrazie jego twarzy sprawia, że lekarz odpuszcza bez zbędnych komentarzy.
  - Dobrze, ale musisz się odsunąć, Dean. Nie możesz być tak blisko. - Dean tylko zaciska mocno szczękę. Chyba nie chce przeginać, więc wstaje, całuje mnie w czoło i odchodzi na wskazane dla niego miejsce.
  Lekarz przypina mi głowę do materaca i następuje idealna cisza. Nie wiem czego się spodziewać. Doktor Gerase chciał mi wszystko wytłumaczyć, ale bałam się, że spanikuję i nie chciałam tego słuchać.

Cold - Aqualung / Lucy Schwartz

  - Możemy zaczynać. - Słyszę gdzieś w oddali. Nie. To krew tak szumi mi w uszach. Serce wali mi tak, że nie słyszę już nic więcej. Biorę głęboki wdech i staram się przygotować na to co mnie czeka.
  Nie mam jednak za dużo czasu, bo czuję nagle niewysłowiony ból, który przepływa przez moje ciało. Mięśnie spinają mi się w ataku paniki i mam ochotę zacząć krzyczeć. Czuję jak moim ciałem wstrząsają rytmiczne dreszcze. Wiję się z bólu, niczym ryba wyłowiona na powietrze, która próbuje kurczowo utrzymać się życia. Prąd przepływa przez moje ciało, sprawiając, że zaciskam mocno pięści. Z moich oczu wylewają się łzy. Nie mogę nad tym zapanować.
  Wtedy ból ustaje.
  - I jak się trzymasz? - słyszę gdzieś nad uchem, ale nie zwracam na to uwagi. Jedyne na czym mogę się teraz skupić, to ulga. Niewysłowiona ulga. Łapię głębokie wdechy, jakby miały być moimi ostatnimi.
  - Sylvio?
  - Dobrze. - udaje mi się wydyszeć, bo wiem, że nie mogę się poddać. Wiem, że przede mną jeszcze długa droga i muszę się przyzwyczaić.
  - Więc jeszcze raz.
  Myślę, że teraz powinno być już lepiej, jednak kiedy prąd znów zaczyna przepływać przez moje ciało, nic się nie zmienia. Znów zaczynam się wić niczym piskorz. Moje mięśnie napinają się tak bardzo, że już sama nie wiem co boli bardziej. Czy to prąd przepływający przez moje ciało sprawia, że czuję jakby ktoś ciął mnie żyletkami, czy to napięte z bólu mięśnie nie mogą wytrzymać już więcej?
  - Starczy. - słyszę. I dobrze, bo nie wiem ile jeszcze bym wytrzymała.
  Dają mi chwilę na złapanie oddechu i wtedy zaczyna się od nowa. Nie wiem jak to ma mi pomóc, bo jedyne na czym mogę się skupić to bezgraniczny ból, który ogarnia moje ciało. Jak mam sobie przypomnieć, skoro to tak boli?



  Nie wiem ile to trwa. Wydaje mi się, że wieczność. Ból mnie oszałamia. Kiedy już myślę, że nie dam rady i chcę zacząć krzyczeć, wyłączają napięcie, dają mi krótką chwilę na odpoczynek. Ale po chwili znów puszczają napięcie, które uderza w moje ciało z niewyobrażalną siłą. Jestem cała mokra, sama nie wiem od czego. Twarz mam pokrytą kropelkami łez, które płyną nieprzerwanym potokiem z moich oczu.
  - I jak? Przypominasz sobie coś? - pyta po jakimś czasie Doktor.
  Muszę się skupić. Staram się, bardziej niż wcześniej, przywołać jakieś wspomnienia, jednak nic nie widzę. Tak bardzo chciałabym sobie wszystko przypomnieć. Już nie dla samych wspomnień, tylko po to żeby ten ból, ta agonia się skończyła.
  - Nic.
  - Dajcie większe napięcie. - Słyszę nagle głos prezydent Row. Otwieram szeroko oczy bo chyba tego nie zniosę. Rozglądam się po sali jednak jej nie widzę. Domyślam się, że jest za ścianą i wszystko obserwuje.
  - Nie! - Widzę Dean'a, który  stoi niedaleko. - Wystarczy! Widzicie, że to nie działa!
  Nie mogę się teraz poddać, myślę. Zresztą, nie jestem pewna, czy dam radę spróbować jeszcze raz. Nie przyszłabym tu po raz kolejny z własnej woli. Dlatego lepiej to zrobić teraz.
  - Dajcie większe napięcie. - udaje mi się wychrypieć.
  Dean patrzy na mnie ze wściekłością w oczach. Oddycha bardzo szybko, jakby i jego ktoś raził prądem.
  - Nie, to nie jest tego warte. - podchodzi do mnie.
  - Muszę to zrobić. I dobrze o tym wiesz. - To co mówię, brzmi jak ostatnie słowa umierającego.
  Dean'a ogarnia furia. Przypominam sobie, jak walnął wczoraj pięścią w ścianę i wiem, że teraz ma ochotę zrobić coś jeszcze gorszego. On jednak odwraca się do mnie plecami i wychodzi trzaskając drzwiami.
  - Jeszcze raz. - mówię z jak największą mocą, jaką udaje mi się zebrać. Wiem, że teraz Dean cierpi, jednak kiedy sobie wszystko przypomnę, to już nie będzie ważne.
  Wtedy znów czuję ból. Tym razem jednak, jeszcze większy. Nie wyobrażam sobie nic gorszego. Zamykam oczy i czuję jak łzy wylewają mi się z kącików. Teraz już nie mogę powstrzymać krzyku, więc kiedy otwieram usta, wydobywa się z nich okropny wrzask. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że to mój krzyk. Odbija się od szarych ścian, co jeszcze bardziej go potęguje.
  I wtedy to następuje. Nagle widzę siebie, kobietę i mężczyznę. Przez chwilę czuję się skołowana, bo częśc mnie wie, że to moi rodzice, jednak, nie są nimi ludzie ze stolicy. Siedzimy we trójkę w małej celi, wymizerowani. Kobieta jest strasznie zmęczona i wychudzona, a jaj oczy i włosy są pozbawione blasku. Ma zapadnięte policzki, jednak jej usta układają się w uśmiech na mój widok. Głaszcze mnie po policzku i mówi, że wszystko będzie dobrze. Dołącza się do niej równie chudy mężczyzna. To moi rodzice!
  Ale przecież moi rodzice wyglądali inaczej. Pamiętam, jak strażnicy wielkiej rady ich zabijali. Teraz sama nie wiem co jest prawdą, a co kłamstwem. Wszystko mi się miesza. Wspomnienia przepływają przez mój mózg, kolidując z tym co wydaje mi się prawdą.
  Widzę siebie, razem z rodzicami idących przez jakieś pustkowia. Kobieta jest w zaawansowanej ciąży, ledwo może utrzymać się na nogach. Ból tamtych dni miesza się z obecnym. Jednak nagle wszystko ustaje. Nic już nie czuję, poza przedsmakiem szaleństwa.
  Wtedy pochłania mnie ciemność, z której już nigdy, nie mam ochoty się wyłaniać.